Zawsze budzą we mnie mieszane odczucia okładki albumów, wykorzystujące fragment rzeczywistości bez jakiejkolwiek ingerencji grafika, bez pokazania zespołu, innymi słowy: sugerujące brak jakiejkolwiek pracy. Ot, po prostu zdjęcie. Choć tego typu zdjęcia można często spotkać w przypadku płyt koncertowych, gdzie pokazuje się wejście do hali, teatru, sali koncertowej, nad którym widnieje nazwa wykonawcy (wszelkie albumy typu "Live at the...": Hammersmith, Palladium, Fillmore East, Beacon Theater etc.), to w przypadku regularnych albumów rzadko ten pomysł jest wykorzystywany. Może właśnie dlatego Paul McCartney wykorzystał tego typu ideę na swoim jedenastym solowym albumie z 1999 "Run Devil Run", choć posłużył się tu jednak małym oszustwem.
piątek, 13 czerwca 2014
czwartek, 12 czerwca 2014
wtorek, 10 czerwca 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)